Martyna Walerowicz: Skąd pomysł zorganizowania programu Tasmanian Junior Beekeepers? Jaki jest główny cel tej organizacji? A może jest wiele małych celów? Anita Long: Wiele! Uczę o pszczołach w szkołach, a także o pszczelarstwie i znaczeniu pszczół. Jednak program nauczania w szkołach nie zapewniał możliwości dalszego uczenia się o pszczołach, a dzieci w Australii nie mają zapewnionego przystępnego sposobu nauki pszczelarstwa, więc pomyślałam – zrobię grupę pszczelarską, wyłącznie dla dzieci, bez dorosłych. Powodem tego była chęć podniesienia świadomości znaczenia pszczół w zapylaniu, środowiska pszczół, a także miodu, ale priorytetem są same pszczoły. Moim celem w Australii, która jest terytorialnie dużym krajem, jest stworzenie naprawdę silnej sieci młodych pszczelarzy, pracujących jako pszczelarze, robiących wszystkie te wspaniałe rzeczy dla pszczół. MW: Bardzo ważne jest uczenie adeptów pszczelarstwa, którzy później faktycznie wiedzą, jak być dobrymi pszczelarzami. Słyszałam, że istnieje problem z dużą ilością nieprzygotowanych ludzi, którzy zajęli się pszczelarstwem, dla zysku na produkcji miodu manuka. Czy to prawda? AL: Nie mam wiedzy na ten temat. Miód manuka, krzew, Leptospermum scoparium to szczególna roślina, która pochodzi z Australii i Nowej Zelandii. W nowej Zelandii nazywa się Manuka, w Australii nazywa się Jellybush, więc kiedy wszystkie badania zostały przeprowadzone i okazało się, że miód manuka ma silne właściwości lecznicze, wiele osób zaczęło go pozyskiwać. Miód, który produkujemy, nazywa się Manuka, ponieważ jest to bardzo opłacalne, ale osobiście uważam, że Australijczycy powinni nazwać ten miód po australijsku. Jeśli chodzi o ludzi, którzy stają się pszczelarzami tylko dlatego, żeby wytwarzać ten drogi miód, myślę, że na pewno tak się dzieje i wiem, że producenci w niektórych krajach używają niewielkich ilości tego miodu i jego aktywnych składników i dodają go do taniego, importowanego, a następnie sprzedają jako pełnowartościowy miód manuka. Wiem, że niedawno ktoś został oskarżony o podrabianie miodu przez dodanie takich składników, które zwiększają właściwości antybakteryjne ich miodu. Istnieje więc ryzyko złych praktyk. MW: Ile lat mają dzieci, które biorą udział w Tasmanian Junior Beekeepers? AL: Nasz program dla młodych pszczelarzy jest dostępny dla dzieci w wieku między 7 a 17 rokiem życia, zachęcamy wszystkie dzieci do wzięcia w nim udziału i nie pobieramy żadnych opłat. W ten sposób każde dziecko niezależnie od możliwości, może się zaangażować. Wzrost ilości chętnych jest ciągle wyzwaniem, ponieważ mieliśmy małą przestrzeń oraz dużą ilość dzieci, więc musieliśmy bardzo szybko się rozwijać. Staramy się ciągle dostosować, bo często mamy więcej chętnych niż czasu i przestrzeni do zorganizowania nauki. To jest naprawdę pozytywne, ale staramy się zapewnić dzieciom jak najlepsze warunki. Mój program szkolny obejmuje dzieci od przedszkola po liceum. MW: Ile dzieci uczestniczy w Twoim programie? AL: W naszej grupie mamy prawie 100 młodych pszczelarzy. W zeszłym roku uczyliśmy około 2000 dzieci w szkołach na Tasmanii, co było niesamowite, a jeszcze kolejne na konferencjach. To były wykłady dla dzieci i wystawy, więc w ten sposób można doliczyć tysiące kolejnych. Dużo dzieci! I to wszystko na zasadzie wolontariatu. To nie jest moja praca, nie zarabiam na tym, co czyni to jeszcze lepszym. MW: Ilu wolontariuszy Ci pomaga? AL: Mamy około 16 wolontariuszy, ale staramy się trenować kolejnych. Jesteśmy bardzo wyczuleni na aspekt bezpieczeństwa dzieci i bardzo pilnujemy, kto jest wolontariuszem. Zawsze upewniamy się, czy wszyscy nasi wolontariusze są w pełni przeszkoleni. Na szczęście niektórzy z nich to lekarze i pielęgniarki, nauczyciele, prawnicy, więc pomagają nam, doradzając w prowadzeniu naszej działalności. Dopiero niedawno uzyskaliśmy status organizacji non-profit, co oznacza, że możemy ubiegać się o dotacje rządowe, co znacznie zwiększa nasze możliwości działania. MW: Przyjechaliście na Słowację na Międzynarodowe Spotkanie Młodych Pszczelarzy. Powiedz naszym czytelnikom, jak było? Ilu uczestników było w Bańskiej Bystrzycy? Ile krajów było zaangażowanych w spotkanie? AL: W zeszłym roku zostaliśmy zaproszeni i stwierdziliśmy, że mimo iż to miliony mil od miejsca, w którym mieszkamy, musimy pojechać i pomóc tworzyć podobną organizację innym młodym pszczelarzom. I aby pokazać Laurze coś, czego nigdy nie mogłaby zobaczyć w Australii. W spotkanie zaangażowanych było 30 krajów (miało być 32, ale niektórzy uczestnicy nie przyjechali), prawie 80 młodych uczestników, a w całym wydarzeniu wzięło udział 300 delegatów. MW. Czy dobrze się bawiłyście? AL:Było niesamowicie! Nie zdawałam sobie sprawy wcześniej z tego, jak może być wspaniale i jak pozytywne będzie dla nas to doświadczenie oraz jakie wspaniałe możliwości współpracy otworzą się przed nami. Ta impreza przerosła moje oczekiwania i… mówię to w imieniu Laury – było to wspaniałe doświadczenie, nauka różnych technik i sposobów, których używają europejscy pszczelarze, wykonując swoje rzemiosło, które są dla nas czymś nowym. To bardzo pouczające i ciekawe. (do Laury:) Powiedz, co myślisz, czego się dowiedziałaś nowego? Laura: Europejskie pszczoły wydają się dużo spokojniejsze... AL: W Australii nie mamy warrozy, więc pszczelarstwo jest inne. W Europie pszczelarstwo skupia się na walce z warrozą, podczas gdy my możemy skupiać się tylko na pszczołach. MW: Jakie są sposoby na zapobieganie rozprzestrzenianiu się warrozy w Australii? AL: W Australii obowiązują bardzo surowe przepisy dotyczące bezpieczeństwa biologicznego, więc ludzie nie mogą przywozić niektórych produktów – plastry miodu i pszczoły są zabronione. W Tasmanii i w Australii mamy tzw. ule strażnicze rozmieszczone wokół portów i lotnisk. W porcie Hobart mamy 12 uli, które są sprawdzane pod kątem warrozy co trzy tygodnie, więc jeśli zaatakowane pszczoły przedostaną się przez morze, jest duża szansa, że najpierw trafią do najbliższych uli. Jest to więc jakiś sposób ochrony naszego środowiska i naszych pszczół w Tasmanii i Australii. To nie jest 100% zabezpieczenie. Jestem niestety pewna, że któregoś dnia i my będziemy mieć problem z warrozą, co spowoduje ogromne szkody, ale myślę, że nasze służby sanitarne robią wszystko, co w ich mocy, aby tego uniknąć (nawet znaleziono zarażoną kolonię pszczół w jednym z kontenerów transportowych, który przypłynął do Melbourne, na szczęście był to inny typ warrozy. To nie był destruktor, tylko jacobsoni). Radzą sobie z tym. Jedną z rzeczy, która pomaga, jest to, że w Australii mamy duże odległości między obszarami z różnymi populacjami pszczół – oczywiście są pszczoły w całej Australii, ale mam nadzieję, że jeśli coś się wydarzy w jakiejś okolicy, to po prostu zostanie na miejscu i nie przeniesie się na inne obszary. W tym roku nasze dzieci pracują ze służbami sanitarnymi w Tasmanii, Laura też. Pomagają monitorować „ule strażnicze”, co oznacza, że troszczą się o swój kraj i jego przyszłość.